Wracam wspomnieniami do dzieciństwa, do domu rodzinnego, gdzie spędzałam czas z mamą w kuchni. Odkąd pamiętam to właśnie Ona tworzyła torty na rodzinne imprezki, przepięknie je zdobiła dekoracjami z czekolady i kwiatami z owoców. Nawet pisała na tortach różne sentencje. Trochę poszłam w jej szlaki. Można by rzec, że gotowanie i wypieki miałam we krwi.
Po skończonej szkole gastronomicznej, wyjechałam za granicę na praktyki. Najpierw trafiłam do francuskiego Disneylandu, gdzie odpowiadałam za część bankietową obiektu. Oczywiście skorzystałam ze wszystkich dostępnych tam atrakcji, kolejek i widziałam wszystkie parady Myszki Miki ;). Kolejny przystanek to Hiszpania, gdzie w barcelońskim hotelu pracowałam na sekcji przystawek i śniadań. Dalszy etap to Poczdam w Niemczech – tam wspierałam szefa Kuchni jako młodszy kucharz. Ostatnie miejsce to Sycylia, gdzie po raz pierwszy pracowałam na cukierni. Początkowo zupełnie nie mogłam się odnaleźć, bo włoskie tempo pracy zupełnie mi nie odpowiadało – na wszystko był czas, a w dodatku bardzo krótki. Nie mniej jednak, to właśnie tam nauczyłam się dbałości o produkty, na których pracujemy. Ich jakość ma duży wpływ na końcowy efekt dania. Ale co się objadłam arbuzów, to moje 😀
Po powrocie do kraju, znalazłam pracę w restauracji, gdzie po ciężkim pierwszym roku zostałam zastępcą Szefa Kuchni, jednak wciąż mi było mało… Dostałam więc własną sekcję w karcie menu, tworzyłam desery, ciasta i słodkości. Złapałam bakcyla. Zaczęłam piec. Wypiekałam chleb, bułeczki śniadaniowe i inne pieczywo. Chciałam się rozwijać coraz bardziej, dlatego wyjechałam do Anglii. Uczyłam się pod okiem świetnej Cukierniczki, która nieustannie zlecała mi kolejne zadania, pokazywała nowe produkty. Zrozumiałam, że praca na Cukierni to jest to. Można pokazać swoją pasję. Można tworzyć desery lepiej i zupełnie inaczej niż reszta gastronomicznej branży.
Pomysł własnej działalności od zawsze siedział mi w głowie, ale nie sądziłam, że w końcu stanie się on rzeczywistością. Trzeba było tylko złożyć wszystko w jedną całość. Doświadczenie w zarządzaniu załogą i przygotowaniem wewnętrznym miałam w najmniejszym paluszku. Już to robiłam. Nie wiedziałam tylko, że dojdzie jeszcze masa innych rzeczy, o których pojęcia nie miałam 😀 Ale miał Czarek. Wierzył we mnie od początku. Ufał, że z moją pasją i doświadczeniem stworzymy coś genialnego. Mieliśmy też ogromne wsparcie mojej rodziny. Moja siostra, Aneta otwierała z nami wszystkie lokale. Była i jest naszą 3 ręką. Została też Menagerem Naszej Cukierni.
Początki były mega wymagające. Otworzyliśmy Cukiernię w Tłusty Czwartek. Nawet nie wiedziałam, jakie ilości pączków trzeba wyprodukować, więc po prostu je robiliśmy. Okazało się, że ludzie o Nas wiedzą, że przychodzą, że wykupują Nam „zapasy”.
Przy otwarciu Cukierni chciałam mieć 40 rodzajów ciastek w ladzie, Czarek mnie stopował. No bo gdzie to się ma zmieścić? Musieliśmy niejako nauczyć rynek białostocki, że można kupić kilka ciastek, popróbować i poznać Nasze smaki. Opowiadaliśmy o produktach, których używamy, rozmawialiśmy z Klientami, słuchaliśmy czego chcą. Te rozmowy były pomysłami na nasze słodkości.
Naszym znakiem rozpoznawczym stały się:
-Po pierwsze sernik Pani K. On już był znany wcześniej, recepturę pierwotną stworzyłam na długo przed otwarciem cukierni, później ją tylko ulepszyłam i dopasowałam do nowego pieca. Ale każdy kto Mnie znał wcześniej i przychodzi do Nas zna ten smak. Niezmienny od 5 lat.
– Kolejnym jest miodownik. To ciastko znane w Polsce, ale nieznana metoda wykonania. Zawsze się nas klienci pytają, czy chce się nam wałkować tyle placków. Odpowiadamy – ciasto jest wykonane zupełnie inną metodą, co daje efekt niepowtarzalnej tekstury i smaku.
-No i pączki. Receptura Mojej Babci Gieńki. Nie uwierzycie, ale ona przepis powiedziała mi na zasadzie, no wiesz Kasiu…. daj trochę dobrej mąki – nie takiej zwyczajnej do naleśników, dodaj masło i trochę cukru z drożdżami. Tiaaa.. Więc tu musiałam włączyć swój umysł i poskładać do kupy przepis, który technicznie będzie poprawny, a i w smaku będzie dobry.
Dlaczego właśnie te produkty zdobyły uznanie? Bo były inne. Bo miały swój smak. Ludzie wracają po dobre smaki. No i ich niezmienna receptura. Praca w Cukierni, to tak naprawdę praca „laboratoryjna”- nie ruszaj się bez wagi.
Dziś stawiamy na innowację. Szkolimy się cały czas, myślimy co możemy wprowadzić na rynek, ale nadal rozmawiamy z ludźmi i wiemy, czego brakuje im w Naszym mieście.
Mamy teraz 3 lokale, mamy nowoczesną pracownię.
Mamy super team.
Mamy aplikację, stronę internetową i ten sklep internetowy.
Jest zupełnie inaczej.
Ale… jest za to trudniejszy rynek.
Projekt praliny, to jedna z tych innowacji. Zaczęliśmy szukać produktu, z którym śmiało i z łatwością moglibyśmy wyjść na szerszy rynek Polski, a nawet zagraniczny. Obecnie jest to nowość, która bardzo Nas, Cukierników fascynuje. Praca z czekoladą nie jest łatwa. Trzeba ją poznać, trzeba wiedzieć i przewidywać, jak może się zachować. Wymagało to ode mnie powrotu do wiedzy z technikum – na nowo uczyłam się o tłuszczach i cukrach.
Praliny są wyjątkowe z dwóch względów. Są wymagające technicznie dla Cukiernika, a dla odbiorcy/Klienta są dopracowane i cieszą oko. Często słyszymy: „O matko, takie one piękne, że aż żal jeść.” Najlepsze w nich jest to, że mogą przybierać różne formy. Mogą być minimalistyczne lub bogato zdobione albo całkowicie niestandardowe. Mogą też zaskakiwać kształtem, fakturą, smakiem i kolorami.
Ważne jest dla Nas to, jak wygląda Nasza lada, czy ciastka w niej i praliny prezentują się nieskalanie, o smak jestem pewna – a wygląd jest jeszcze ważniejszy. Dbamy szalenie o dobrą obsługę Klienta. Dbamy o szkolenie zarówno Cukierników jak i Baristów. Stawiamy na jakość, powtarzalność oraz sezonowość.
Pani K to nikt inny jak ja – sfokusowana na Cukierniczym świecie Katarzyna Korolczuk. To co robię, to pasja. Pomysły przychodzą mi do głowy po szkoleniach, ale i czasami coś mi się przyśni – smak albo ciekawe połączenie. Potem zaczyna się proces twórczy – jak to zestawić, aby wyglądało i smakowało najlepiej. A potem próbujecie tego Wy, drodzy Klienci:)